Granatowi chłopcy sierżanta "Kuby"
Najgorzej to z tymi zmianami! Współpracuje kompania przez osiem, dziesięć tygodni z amerykańską kompanią nadzoru na początku, "nie bardzo", potem trochę lepiej, przy końcu wszystko idzie jak na sznurku, aż tu nagle przychodzi wiadomość, że "urobiony" kapitan czy sierżant odjeżdża do domowych pieleszy, do Ameryki. Przychodzi inny, żyjący wyłącznie myślą jak najszybszego powrotu i swe niezadowolenie z przymusowego pobytu w Europie okazuje wszelkimi możliwymi sposobami przede wszystkim tym, z którymi codziennie obcuje, a wiec naszym kompaniom.
Tak też było w kompanii 40 ... Z żalem pożegnano "first-sierżanta" Henry Bourgeois; który z zimnego "obojętniaka" przemienił się w trakcie współpracy w gorącego przyjaciela kompanii, starając się ulżyć ciężkim stosunkowo warunkom. przyjechać zastępca.
Następnego dnia miał Przyjechał! Wysoki dryblas w sile wieku, o pełnej, energicznej, nieco brutalnej nawet twarzy, lekceważąco patrząc na granatowy tłum wartowniczy. Lekceważąco potraktował nawet polskie dowództwo, borykające się z wszelkiego rodzaju trudnościami, dając w ten sposób znać, że został już odpowiednio uprzedzony o naszej "wartości" i nie da się wziąć na lipę. Zdanie swego pana podzielał całkowicie jego nieodłączny towarzysz Pitt, najobrzydliwszy buldog świata. Nienawistnie patrzał przekrwawionymi ślepiami na wartowniczą młodzież, warcząc nieufnie na każdego granatowego wojaka; dwie pogardliwe nitki śliny zwisały mu z kącików demonicznie pomarszczonego pyska, sącząc się z czarnych, nadpróchniałych kiełcy. Już pierwszego dnia zagryzł na oczach całej kompanii kompanijnego ulubieńca, pieszczocha i maskotkę, rozkosznego psiaka Ciapka, ściągając tym na siebie i swego pana żywiołową nienawiść każdego oficera i szeregowego kompanii. Nienawiść ta potęgowała się z dnia na dzień; bo i sierżant, James Robbinson, jako "nowa miotła", na każdym kroku zaznaczał swe kompetencje, wścibiając swój nos we wszystko. Jednego dnia ochrzanił chłopaków za to, że mu salutują czego jako "cywilom" nie wolno im, następnego dnia tego samego chłopaka zbeształ za to, że mu okazuje pogardę przez niesalutowanie. Codziennie robił przegląd sal, kazał każdorazowo przestawiać meble, jako ustawione niehigienicznie. Kucharzy nazwał niechlujami, bo nie mieli białych fartuchów i beretów, ale nie powiedział skąd mają je wziąć.
Przy codziennych inspekcjach nieodłącznie towarzyszył mu Pitt. Chłopacy, przesyceni nieodmiennym, konserwowym jedzeniem, kupowali często, dla urozmaicenia, świeże masło i świeżą wędlinę na "czarno", za papierosy. Zdarzało się, że przy przeglądzie artykuły te ginęły w przepaścistym pysku złodziejskiego buldoga, potęgując w jeszcze większym stopniu nienawiść do "buldogowskiej dwójki". To też w wolnych od zajęć chwilach dwójka ta była stale tematem wszelakich rozmów; wszyscy radzili nad tym, jakby można uzdrowić te wyjątkowo nieprzyjemne polsko-amerykańskie stosunki.
Najżywiej dyskutowano nad tym w drużynie osiemnastej, byłej właścicielce tragicznej pamięci Ciapka. Wysuwano wiele projektów, aż do zabójstwa sierżanta i buldoga włącznie. Największym wzięciem w tej drużynie cieszył się młody cwaniak warszawski, Antek Figiel, po3 pularnie zwany Kaktusem, z powodu swego ostrego języka, uczestnik . powstania warszawskiego; nawet koledzy, którzy go osobiście z powodu cierpkiego języka nie lubili, świadczyli, że Antek na Żoliborzu sam jeden zniszczył Piatem trzy niemieckie czołgi a jako strzelec wyborowy zdmuchnął najmniej 50 Szwabów. Oto ten Antek cierpliwie przysłuchiwał się pogaduszkom kolegów, nie biorąc w nich jednak czynnego udziału. Ale słysząc już o projekcie zabójstwa, nie wytrzymał nerwowo i wrzasnął:
- Nie wytrzymam, jak Boga kocham! Frajery jesteście, w dziąsło szarpane, u bauera w ochsy jeździć a nie u amerykanów wojskową służbę odstawiać! Sierżanta zostawcie w spokoju, już ja go zrobię na szaro! To fajny chłop i wcale mu się nie dziwię, że go cholera ciska na takich, jak wy, frajerów!
I nie tłumacząc się bliżej, zarządził:
- W związku z tą sprawą na koszta manipulacyjne składka po paczce papierosów!
- Papierosami chcesz go kupić? Diabła prędzej zjesz! Ma ich więcej od nas wszystkich razem, ozwał się któryś.
- Zamknij tramwaj, bo ci może jeszcze coś wlecieć! -odciął się Antek - Frajerom tłumaczyć nie potrzebuję!
Chłopcy przekonali się nie raz, że wszelkie poczynania Kaktusa były zawsze uwieńczone pomyślnym skutkiem, to też bez słowa sprzeciwu znalazło się na stole jedenaście paczek "Camel'i". Antek schował je do kieszeni, bez żadnego wyjaśnienia i gwiżdżąc "Piosenkę o mojej Warszawie" wyszedł z izby żołnierskiej na miasto.
W następnym tygodniu zaczęły się dziać dziwne rzeczy: Antek zaczął paść buldoga potężnymi, kawałami kiełbasy, starając się czynić to w sposób niewidoczny dla kolegów, a przede wszystkim dla sierżanta. Kros jednak z osiemnastki podpatrzył to i w drużynie, do tego czasu zawsze zgodnej, zrobił się bunt.
- Lizus!
- Sierżantowi chce się przypodobać! - Tak go nie skaptujesz!
- Czyś zapomniał już naszego Ciapka?
Antek splunął siarczyście na podłogę, spojrzał pogardliwie na frajerów i wyszedł.
Jeden z kolegów wziął go w obronę!
- Antek nie taki! Jeszcze nikomu w ... nie wlazł to i temu ... me wlezie!
- Ale po cholerę to wszystko robi? - Może chce tego Pitt'a otruć?
- Będzie tylko jeszcze większa draka i na dodatek wyleci za to z kompanii.
- Nie bójcie się, nie taki on frajer! Znam go dobrze! Już on zrobi, co przyobiecał!
Upłynął tydzień! Pewnego dnia przy dziennym rozkazie, odczytano wyciąg z rozporządzenia Provost Marshall'a, amerykańskiego kapitana R. B.: "W ostatnim tygodniu złożono mi kilkakrotnie meldunek, że w nocy, przez druty kolczaste koło wieży wartowniczej nr 8 przekradał się pies. Istnieje podejrzenie, że pies ten jest wyszkolonym psem meldunkowym. Wobec tego nakazuję od 5 dzisiaj strzelać do wszystkich psów wałęsających się koło obozu SS."
Drużyna osiemnasta spojrzała porozumiewawczo na siebie z podziwem na Antka; dopiero teraz zrozumiała, dlaczego Antek upierał się co noc na tę samą więżę, on, który tak często lubił zmieniać posterunki.
Tego wieczora drużyna osiemnasta miała wartę; lecz nikt z drużyny nie dziwił się już, gdy włażącemu na wieżę nr 8 Antkowi li wystawał z kieszeni potężny kawał kiełbasy. O 3.15 padł nagle strzał. Osiemnastka domyśliła się skąd, nie domyślał się tego jednak dowódca warty, gdy przyleciał z pogotowiem, by ku swemu bezgranicznemu zdziwieniu i przerażeniu zobaczyć martwe padło Pitt'a, broczące jeszcze posoką z przeszytego karabinową kulą serca. Wstrętne psisko patrzyło jeszcze nadal swymi przekrwawionymi ślepiami, ale już pokornie, a i szyderczy, pomarszczony pysk nabrał pokornego wyglądu. Przeczuwano grubszą drakę, lecz mimo to z uczuciem ulgi i tryumfu pozostawiono go na miejscu.
Na drugi dzień oczekiwana draka! James szalał! O mało nie pobił dowódcy kompanii; ten ze stoickim spokojem podsunął mu pod nos rozkaz Provost Marshall'a, tłumacząc, ze chłopak spełniał tylko rozkaz.
- Prószę zawołać go do mnie! - Kompania obserwowała ze wszystkich okien, gdy Antek ruszył do kancelarii. Jakież jednak było zdziwienie wszystkich kolegów, nawet tych z osiemnastej drużyny, gdy na jego ręku zobaczyli rozkosznego, sześciotygodniowego, rasowego bernardyna.
Antek, robiąc skruszoną mInę, choć mu szelmowskie oczy błyszczały pełną satysfakcją, wszedł skromnie do kancelarii i zameldował się po żołniersku, z fasonem dowódcy kompanii, który stojąc obok sierżanta miął odegrać, role tłumacza, choć nie było to koniecznym, bo i Antek, prowadząc papierosowe konszachty z Amerykanami, kapował sporo po angielsku.
Czyś to ty zastrzelił dziś w nocy mojego' psa?
- Pańskiego psa? Zastrzeliłem dziś w nocy jednego psa, ale nie wiedziałem, że to pański?
- Na pewno nie wiedziałeś o tym?
- No, Sir! Gdybym był wiedział, że to pański, nigdy nie odważyłbym się na to! - łgał jak z nut według ustalonego dawno programu Antek.
- A czemuś to zrobił?
- The order, Sir!
Sierżant, wściekły jeszcze, ale nie w tej mierze, co na początku, bo pochlebne tytułowanie przez "Sir" ułagodziło go znacznie, zrobił gest, nakazujący mu wyjść. Antek nie wyszedł jednak. Podszedł bliżej do sierżanta i palnął przygotowaną już mówkę:
- Very sorry, Sir! Nie wiedziałem o tym i strasznie mi przykro, że takiemu morowemu c I:«ofow i taką przykrość sprawiłem. Tak samo przykro całej kompanii i dlatego kompania przesyła ten oto "ersatz" - Tu postawił na biurku chowanego dotychczas z tyłu bernardyna.
Ten usiadł od razu na tylnych łapkach, oparł się na przednich, wznosząc w. gore śliczną, symetryczna mordkę, z białą kreską w pośrodku, burym łbem i czarnymi plamami pod brązowymi, mądrymi ślepkami, którym czule i błagalnie, jakoby w imieniu całej kompanii spojrzał na sierżanta. Na taką blagę dowódcą kompanii który się już dowiedział o Antkowych machinacjach, zatkało; ale jeszcze bardziej zatkało sierżanta. Jako wielki miłośnik psów zapomniał o wszystkim i l, począł się bawić rozkosznym, puszystym jak kłębek angorskiej wełny szczeniakiem.
- Jak się wabi? - spytał Antka.
- Hultaj!
- Hultaj! Czy dobrze wymówiłem?
- O key! Very good!
- How old? - Six weeks!
- Czy na prawdę chcecie mi go podarować?
- Yes! Od całej kompaniil,
- A ile kosztuje?
- Nothing! To podarunek!
- No, to przyjdziesz do mnie wieczorem, napijemy się na to konto.
I Antek poszedł! Pod wpływem alkoholu rozwiązał się sierżantowi język, stopniała lodowata skorupa serca a wyszło z niej złote i bardzo czułe serce. Dowiedział się od Antka o strasznych przeżyciach chłopców, o wojnie wrześniowej, o bohaterstwie A.K., o męczarniach 8 w K.Z., dowiedział się, dlaczego chłopcy nie chcą wracać do domu, o naszym niepewnym jutrze, o trudnych czasem warunkach w kompanii i nawet dwie szczere, współczucia pełne łzy zaszkliły się w oczach: tak twardego dotychczas, "buldogowatego sierżanta".
- A jak tobie na imię?
- Antek!
- How? Antek?-
- To tyle, co po waszemu Tony!
- A jak będzie moje imię po polsku?
- James? Kuba!
- Well! Wołajcie na mnie nie sergeant James, ale sierżant Kuba!
Na drugi dzień przyszedł do dowódcy kompanii first sergeant James, przedstawił się jako "sierżant Kuba" i przeprosił kapitana za swoje dotychczasowe poczynania.
- To te "damned Krauts", te cholerne Szwaby, które nam usługują, poinformowały mię, że jesteście bandą złodziei i bandytów, że nie chcecie wracać do kraju tylko ze strachu przed zasłużoną karą; ale teraz wiem wszystko, Antek mi powiedział i będę się starał dla was zrobić wszystko, co leży w granicach mych możliwości!
Skończyły się ochniania, przestawianie mebli, kucharze otrzymali białe fartuchy i berety, a rano, przed frontem kompanii, jeszcze przed przybyciem dowódcy kompanii do raportu porannego, paradował sierżant Kuba z Hultajem, który w miedzy czasie znacznie podrósł, rozpieszczany przez wszystkich chłopaków, nie omieszkał 9 codziennie sierżant pozdrowić kompanie po polsku, "czołem chłopcy", na co mu ci żywiołowo ryczeli w odpowiedzi "czołem Kuba", głośniej nawet, niż "czołem panie kapitanie".
Lecz skończył się i sierżantowi Kubie okres służby, przyszedł czas, że mógł wrócić na zasłużony wypoczynek do swych kochanych Stanów. Kompania ustawiła się w trójszeregu - pożegnanie z Kubą. Nadszedł wesoły, promieniejący, aż chłopcom zrobiło się trochę nieprzyjemnie, bo choćby ze względu na nich powinien się mniej cieszyć. Lecz jakież było ich zdziwienie, ,gdy Antek, ten, co go "zrobił na szaro", przetłumaczył im bardzo krótkie, żołnierskie pożegnanie sierżanta:
Zgłosiłem się dobrowolnie do dalszej służby, bo chcę jak najdłużej zostać z wami, by ulżyć waszej tułaczej doli, my blue boys - moi granatowi chłopcy!
Bad-Aibling, 29 lipca 1946 r.
RADOSŁAW SKAŁA